Był listopad.. Na uczelni powoli zaczynało się urwanie głowy.. Mnożyło się coraz więcej zadań i projektów do wykonania.. A za oknem… +22 stopnie, słońce, kwiaty, ani jednej chmurki. Decyzja była natychmiastowa. Wzięłyśmy plecak, wyrwałyśmy się z zajęć, wsiadłyśmy w pociąg i ruszyłyśmy na kolejną przygodę! Zapraszam na kolejny opis mojej podróży, może słońce na zdjęciach ogrzeje Was troszkę przez monitor!
Jest taka legenda w Portugalii o rycerzu, który wracał z wojny przez bardzo mroźne Alpy do rodzinnego kraju i po drodze nagle, łup, spotyka żebraka, który poprosił go o cokolwiek, jakieś jedzenie, pieniądze, ubrania. Błagał o to, co łaska, bo nie miał nic. Rycerz wcale nie był lepszy, bo wracał w końcu z bitwy i jedyne co miał przy sobie to czerwona płachta i miecz. Postanowił więc podzielić się płachtą, rozcinając ją mieczem na pół. I wtedy stało się coś, czego nikt się nie spodziewał! Niebo rozjaśniało, ukazując słońce, temperatura wzrosła. Zrobiło się po prostu pogodnie, co było wyrazem wdzięczności od Boga, za dobry uczynek, który zrobił rycerz. A przypadek chciał, że to był akurat listopad. Tak oto, co roku w Portugalii w listopadzie, nagle, ni stąd ni zowąd, możemy cieszyć się wysokimi temperaturami i pogodą nazywaną latem św. Marcina, jak zapewne się domyślacie, od imienia rycerza, który był głównym bohaterem opowiadania. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy listopad nastał, w Polsce już szara jesień, a tutaj hop- lato wróciło. Bez wahania założyłam letnie ciuchy i powędrowałyśmy razem z dziewczynami na kolejną wycieczkę!
Naszym celem była tym razem plaża dla surferów, jak się pewnie domyślacie, zwana tak m.in. przez dosyć duże fale, które tam występują.
Nazywa się plażą Guincho i jest to plaża nie byle jaka, bo jedna ze słynniejszych. Nie wiem czy wiecie, ale wzięła ona udział w filmie pt. James Bond: W służbie jej królewskiej mości (plaża aktorka, poszłam po autograf).
Fale były faktycznie spore, a woda, zaskakująco ciepła jak na listopad…
Żałowałam strasznie, że mogłyśmy tu spędzić tylko jedno popołudnie!
Fale uderzające o brzeg urwiska, były cudownym widokiem…
Obok znajdował się 5-cio gwiazdkowy hotel dla surferów…
Jakby tego było mało- w tle widać było rozpościerające się Cabo da Roca, które opisywałam wam w poprzednim poście, tutaj.
Nie omieszkałam oczywiście skorzystać z pogody na maksa i wykąpać się w oceanie w połowie listopada! Niesamowite uczucie!
Nie wiem kto miał lepszą frajdę, czy surferzy za mną, czy ja…
Pamiętajcie! Najważniejsze to iść zawsze przed siebie! Ku nowej przygodzie!
Jak wam się podobała relacja z kolejnej podróży? Portugalia jest fascynująca pod względem plaż, ponieważ każda z nich jest zupełnie inna i na każdej z nich ma się kompletnie inne odczucia. Dlatego każdy znajdzie tu coś dla siebie… Póki co, jest to ostatnia słoneczna relacja z tego kraju, czas wrócić myślami do grudnia i do zbliżających się świąt. Choć nie ukrywam, że chciałabym również zobaczyć te plaże grudniowa porą. Myślicie, że 18 stopni wystarczy, żeby się wykąpać w Atlantyku? ; ) Podobają Wam się wpisy tego typu? Dajcie znać czy słyszeliście kiedykolwiek o tej plaży! A może ktoś z Was był w Portugalii i ma swój ulubiony typ?
faleguinchaoceanplażapodróżesurfingsłońce
Pingback: Costa da Caparica! Moja ulubiona plaża w Portugalii! | justhappylife()
Pingback: plaża Adraga- ukryty skarb Portugalii | justhappylife()