Ktoś kiedyś powiedział, że spontaniczne wyjazdy są czasami tymi najpiękniejszymi! I coś w tym jest, bo w Brugii nie planowaliśmy być… wcale! Przypadkiem nadarzyła się okazja, kiedy strajki pociągów we Francji nie pozwoliły nam na swobodną podróż do kraju. Bilet przez Brugię był tańszy i… no właśnie! Oferował nam prawie trzy i pół godziny chodzenia po tym pięknym (podobno najpiękniejszym w całej Belgii) miasteczku!
Dokładnie o 6 rano zatrzymaliśmy się na dworcu, spod którego szliśmy około 15-20 minut do tej bardziej zabytkowej części miasta. Na ulicach – pustki, bo przecież wszyscy „normalni” ludzie jeszcze o tej godzinie śpią. Ale wcale się nie przejęłam, a wręcz przeciwnie! Miasto zdawało się być spokojne, pełne nostalgii i zadumy. Podróżując we dwójkę z moim narzeczonym, mijaliśmy samotnie wąskie uliczki, pełne klimatycznej, ceglanej architektury. Poczułam się trochę jak bohaterka romantycznej powieści, w której gram główną rolę (albo gdzie reszta aktorów zaspała na plan). Odkryliśmy zupełnie inny świat!
NIE TO, CZEGO SIĘ SPODZIEWALIŚMY
Z dworca idzie się w stronę parku, tuż za którym zaczyna się całkowicie nowa bajka. Zupełnie jakby park był teleportem (magiczną barierą?). Pomyślałam, że brakuje tylko na środku szafy z Narnii, to wtedy na pewno bym już nie uwierzyła, że to prawdziwe miejsce. Charakterystyczne czubate dachy, kolorowe i efektowne wystawy – to pierwsze, co rzuciło nam się w oczy. A zaraz potem przyszło rozczarowanie – wszystkie restauracje i sklepy zamknięte o tej porze. Zdążyliśmy tylko obślinić łakomie szyby wystawowe, za którymi leżały w swojej najlepszej okazałości: CZEKOLADY.
Nie popełniajcie tego samego błędu co my i zostańcie w tym mieście przynajmniej na jeden pełny dzień, żeby skosztować tych piękności ze zdjęcia wyżej, ale też koniecznie gofrów i belgijskiego piwa. To są trzy święte punkty do odhaczenia w Brugii!
Chociaż pogoda była szara, a my zmęczeni (podróżowaliśmy wcześniej promem o 2 w nocy z pięcioma głośnymi szkolnymi wycieczkami). To jakby cały kaprys i marudzenie odeszły w niepamięć, jak tylko pospacerowaliśmy sobie chwilę w tym miejscu. Nawet Jeszczeniemąż, który nie mógł ścierpieć, że bagaż ciężki, że ja za ciężka (kiedy spałam całą podróż, opierając się [czyt. nawalając się] o niego) – od razu się zainteresował i zaczął wszystko pieczołowicie dokumentować!
Jedną z fajniejszych atrakcji jest podróż wzdłuż rzeki, która wije się przez całe miasto – co przypomina trochę Wenecję. Oczywiście to kolejna z tych rzeczy, których nie zrobisz o 6 rano, ale już sam taki spacer sprawia, że miasto wygląda jeszcze bardziej magicznie, a piękne, zabytkowe budynki odbijają się zamglone na delikatnej tafli wody, co daje przepiękny efekt. Wszyscy malarze, artyści, czy pisarze, poszukujący inspiracji, z powodzeniem mogliby tu zamieszkać. Jeszczeniemąż musiał mi przypominać, że niedługo musimy wracać na dworzec. Inaczej zostałabym tu na zawsze.
POST APOKALIPTYCZNE MIASTO?
Pusty plac główny nas nie wystraszył. Miasto spało, a my wędrowaliśmy samotnie, chłonąc każdy obrazek po drodze. Chociaż przez mgłę, szarość poranka i wszechobecną pustkę, mogłoby się wydawać, że to może przeklęte miasteczko Silent Hill, albo zainfekowane przez zombie terytorium potworów. Nic bardziej mylnego! Gdyby tak było, na pewno zniknęłyby te wszystkie czekolady. Albo przynajmniej my byśmy to spałaszowali.
Brugię najlepiej zwiedza się bez mapy. Jeszczeniemąż tak się cieszył, że w końcu będzie spontanicznie, bo wyładował mi się telefon i nie mogłam sprawdzić dokładnej trasy do centrum. Ostatecznie wyszło nam to na dobre. Daliśmy się ponieść własnemu instynktowi, bo bez tego na pewno nie zobaczylibyśmy połowy pięknych, dzikich miejsc.
Podzumowując…
BRUGIA- 5 RZECZY, KTÓRE WARTO ZROBIĆ
(jeśli przyjedziesz nie po 6 rano, a o trochę normalniejszej porze)
- Zjeść Gofra – no nie daruję sobie tego! Być w Belgii i nie zjeść gofra!
- Kupić czekoladki – co bym oczywiście zrobiła, ale jak pamiętacie przyjechałam o godzinie… w każdym razie, rodzina Jeszczeniemęża poczęstowała nas belgijskimi czekoladkami we Francji. Pyszności! Uważam, że to świetny upominek dla bliskich jako pamiątka z podróży (o ile sami tej pamiątki wcześniej nie zjemy – może być ciężko się powstrzymać).
- Przejść się wzdłuż rzeki – albo popłynąć łódką. Obie rzeczy na pewno Was zachwycą, nam wystarczył spacer oraz „ochy: i „achy” na każdym kroku.
- Zgubić się – każda uliczka jest inna i piękna! Ale nie każda będzie grubo zaznaczona na mapie. Daj się poprowadzić intuicji! Daj się przyciągnąć przez miasto.
- Odpocząć – zrelaksować się, robić zdjęcia, oglądać, słuchać i czerpać inspiracje pełnymi garściami! Najmilej wspominam poranne śniadanie na jednej z ławeczek w mieście. Nawet zwykły kawałek bułki jest pyszny przy takich widokach!
Po takim 3-godzinnym, intensywnym spacerze wróciliśmy na dworzec, skąd pojechaliśmy prosto do francuskiego miasta Lille, gdzie mieliśmy w planach odwiedzenie rodziny Jeszczeniemęża. To nie była moja pierwsza wycieczka do Francji. Tak samo zresztą jak do Brugii zamierzam jeszcze kiedyś wrócić. Tych gofrów sobie nie daruję!
Belgiabelgijska wenecjaBrugiaceglana architekturafotorelacja z Brugiigofrypodróżowaniepomysł na weekendromantyczne miastowycieczka po EuropieCiekawa jestem czy Wy macie jakąś własną opinię wyrobioną o Belgii, może nawet o samej Brugii? Polecacie jakieś inne urokliwe miasteczka do odwiedzenia w tym kraju?