Wyjazd do Francji był nieplanowany i spontaniczny. W zasadzie całkiem nieoczekiwanie dostaliśmy z Jeszczeniemężem zaproszenie do jego rodziny, która mieszka w północnej części tego kraju. Od razu podchwyciliśmy myśl i ruszyliśmy w szybką, trzydniową przygodę.
Moje pierwsze wrażenia dotyczące Francji były… mile zaskakujące. Nie wiem czemu- ubzdurałam sobie, że Francja jest krajem wiecznie szarym, a język francuski brzmi szczególnie u panów- za bardzo melodyjnie i niemęsko. Oczywiście wszystko to okazało się kompletną bzdurą.
Zapach croissantów, świeże i chrupiące bagietki, wykwintny aperitif przed każdym obiadem- to coś, co szczególnie utkwi mi w pamięci. Francja jest krajem o swoistym klimacie. Język francuski romantyczny, a dziewczęcy styl ubioru- tak bardzo w moim guście!!
Już pierwszego dnia intensywnie zwiedzaliśmy okolice. Nie omieszkałam zjeść żabich udek, krewetek smażonych i tych zapiekanych w pączku, czy też małż- a co, raz się żyje! Cały wyjazd był spontaniczny, więc mój żołądek zgodził się przyjąć inne pokarmy niż zwykle i również spontanicznie podejść do sprawy. Żałuję tylko, że nie było mi dane spróbować ślimaków. Ale przecież zawsze można to nadrobić, prawda? Ktoś jadł?
Wieczorem, nie zrażeni zmęczeniem, wybraliśmy się na obserwację nocnego życia w mieście nieopodal, zwanym Arras.
Akurat trafiliśmy na Wesołe Miasteczko, co sprawiło, że to miasto będzie mi się kojarzyło z milionem kolorowych światełek i donośną muzyką.
Francja to miejsce pełne historycznych budynków i detali. TAK, będzie o budynkach. Przykro mi, studiowanie architektury popsuło mi głowę.
W zasadzie styl budynków był nawet nieco podobny do tego w Anglii. Wszędzie niemal, miłowana przeze mnie ostatnio cegła, niejednokrotnie zestawiona z czarnymi akcentami.
Również kościoły i katedry zrobiły na mnie duże wrażenie. Jako ciekawostkę dodam, że zdjęcie na dole po prawej to już wnętrze jednej z katedr w Belgii, którą odwiedziliśmy przypadkiem i na krótko, ale jednak! (kolejny kraj obcykany- prawie jak eurotrip).
Z dala od zgiełku miasta, przy samej granicy z kanałem La Manche, roztacza się sielski widok…
Taki krajobraz zrobił na nas nie lada wrażenie.
Na koniec oczywiście nie mogło nas zabraknąć na plaży. Tak! Udało się w tym roku przynajmniej chwilę być nad wodą! Taka byłam radosna i tyle snapów dla Was robiłam. Kto z Was oglądał?
Cała wycieczka do Francji trwała tak szybko i intensywnie, że kiedy wróciliśmy do Londynu, zdawało się, że to był tylko sen (zwłaszcza, że następnego dnia lecieliśmy na praktyki do biura). Na szczęście zdjęcia kłamać nie mogą- naprawdę tam byliśmy!
Czy wrócę jeszcze kiedykolwiek do tego miejsca? Zdecydowanie. Jestem ogromnie wdzięczna za możliwość poznania tak wspaniałego kraju i tyle jeszcze planów względem niego snuje się w mojej głowie… Paryż.. Wieża Eiffla… To na początek. Później zobaczymy. No i te ślimaki. Cel na kolejną podróż.
Jeżeli ktoś jest ciekawy jak znalazłam się na Erasmusie, trwającym tylko dwa miesiące, zapraszam do zapoznania się z wpisem:
ERASMUS w Wielkiej Brytanii, czyli jak wyjechać na praktyki za granicę
Niebawem kolejny wpis o Anglii!
architekturaarchitektura francuskaArrascegłaerasmusEuropaeurotripFrancjaKanał La MancheLillemarzeniapodróżowanieprzygodaślimakispontaniczny weekendwycieczkażaby
Pingback: Brugia w 3 godziny - bajkowa fotorelacja - Just Happy Life()