Kolejny wpis z serii: plaże w Portugalii. Ostatnio opisywałam Wam już plażę Guincho (TUTAJ) i Costa da Caparica (TUTAJ). Dzisiaj opowiem troszkę o nowym miejscu, stosunkowo niewielkim, jakim jest praia da Adraga. Miejsce to dość specyficzne i znajduje się całkiem blisko samej Lizbony (około 45 km na północny- zachód). Zdecydowanie warto je zobaczyć. Często jest umieszczana na listach najpiękniejszych plaż w Portugalii i muszę przyznać, że wcale się nie dziwię. Zapraszam do relacji, prawie że na żywo, bo sprzed dwóch dni! 🙂
TEMPERATURA
Styczeń, to pora, kiedy temperatury w Lizbonie jak i w całej Portugalii są najniższe. Wciąż na plusie, jednak deszcz i +12 stopni Celsjusza nie do końca satysfakcjonują. Jakież było nasze zaskoczenie, kiedy okazało się, że w styczniu mogą również pojawić się ciepłe dni. Jeden z nich (a było wtedy około + 17 stopni) postanowiliśmy właśnie wykorzystać na plażę. O godzinie 8 zaczęło wychodzić słońce, a my spod łóżka wyskoczyłyśmy już o 7 rano (uwierzcie, nie było łatwo, ale chęć wybrania się na wycieczkę zwyciężyła).
DOJAZD
Dojazd do najłatwiejszych nie należał. Trzeba było najpierw podjechać metrem do stacji Cais do Sodré, następnie pociągiem do Cascais i potem jeszcze szalonym autobusem 403 do takiego miejsca, które nazywało się „Almocagem Largo” (nazwa przystanku). Nie bez powodu używam tu słowa szalony, ponieważ autobus ten jedzie tak szybko i tak blisko krawędzi, za którą znajduje się przepaść, że oprócz „ciarków” na plecach może nam zafundować niezłe wariacje w brzuchu. Ostatecznie jednak udało się dojechać, bez żadnych przykrych okoliczności i następstw.
Sama miejscowość przypominała nam trochę portową okolicę. Elewacje budynków pokryte były białą i niebieską farbą, co dawało specyficzny klimat temu miejscu.
Oczywiście, nie mogłam oderwać oczu od popularnych w całej Portugalii tabliczek z nazwą ulicy. Dlaczego w Polsce nie może być tak kreatywnie i kolorowo? Tutaj mozaiki są wszędzie, na każdym niemal kroku…
Dojazd autobusem to jeszcze pikuś, bo potem czekały nas do przejścia 3 km do samej plaży. Droga była prosta, a w razie wątpliwości wystarczyło zapytać jakiegokolwiek mieszkańca okolicznego miasteczka o pomoc, takich turystów to oni mają na pęczki, więc z pewnością podpowiedzą, choć przyznam, że ciężko byłoby się tam zgubić. Na zdjęciu wyżej trzymam kierunkowskaz, który pokazywał drogę do Cabo da Roca (które opisywałam Wam również TUTAJ).
Warto było jednak wybrać się te parędziesiąt kilometrów, bo na miejscu czekała nas nie lada niespodzianka. Na zdjęciu powyżej najsłynniejsza formacja skalna na całej plaży. Nie chcę wiedzieć, ile ludzi już ją macało przed nami do zdjęcia. 🙂
Oczywiście znowu nie mogłam przegapić moczenia stóp w wodach oceanu w środku stycznia, jednak z kąpielą się nie udało. I bynajmniej nie przez temperaturę (nie powstrzymałoby mnie to), ale głównie przez duuże, duże fale, które odbijały się od skał, krzyżowały i potrafiły ściągnąć Cię za kostkę i wciągnąć w otchłań wody.
Sama plaża jest całkiem niewielka, w 15 minut można ją całą spokojnie przejść. Jest jednak bardzo wyjątkowym miejscem, a już na pewno nie nudnym. Widoki wynagrodziły nam całą podróż, nawet tą z szalonym autobusem 403.
W styczniu przypływy przychodzą bardzo szybko i w drodze powrotnej, fale sięgały już o wiele dalej niż poprzednio.
Drepcząc tak między tymi skałami, zdałyśmy sobie (ponownie!) sprawę, jakie szczęście mamy, że udało nam się tu być. 🙂 I mam tu na myśli samą plażę jak i cały wyjazd na Erasmusa.
Droga powrotna nie była już tak kolorowa, ponieważ było pod górkę. Szłyśmy bardzo szybkim marszem, ponieważ zależało nam, aby nie spóźnić się na autobus. Przez całe to tuptanie pod górkę powtarzałam sobie, że rzeźbię swoje ciało i że to przynajmniej zdrowe. Inaczej bym nie przetrwała! Gorzej było w szalonym autobusie 403, który robił tyle ostrych zakrętów, że nie zdołam ich nawet zliczyć. Po drodze spotkaliśmy też wycieczkę chińczyków i stwierdziłyśmy, że wszyscy są do siebie podobni. Czy też tak macie czasem, że grupy ludzi z określonego kraju wydają się Wam strasznie podobne do siebie? A może to my w Polsce jesteśmy po prostu tak różni od siebie?
Na koniec zdjęcie, którym udało mi się uchwycić tą szczęśliwą chwilę. Tą iskierkę radości, która tkwiła we mnie podczas całej tej podróży. Cieszę się z każdej nowej przygody niczym małe dziecko i z niecierpliwością oczekuję kolejnej.
Czy Wy też lubicie podróżować? Czujecie ekscytację na samą myśl wycieczki? Też, tak jak ja, uwielbiacie zaplanować cały program podróży czy raczej wolicie spontaniczne, luźne wypady? Dajcie znać w komentarzach!
adragaerasmusoceanplażaPortugaliaskaliste wybrzeżeskarpystyczeńwycieczka